Włosi idą, czyli SellaRonda Hero - część druga i ostatnia
Źródło: Jacek Sufin
27 Jun 2012 21:59
tagi:
Gomola, SellaRonda Hero
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Sobotni poranek powitał mnie dwiema wiadomościami. Nie zgadniecie, ale jedna była dobra, a druga wręcz przeciwnie. Ta druga, to pogoda… pada. Może nie jest to powódź, ale pylić na trasie to raczej nie będzie. Dobrą wiadomością jest fakt, że cudowny dotyk Śledzia wciąż działa. Bólu ni widu ni słychu (nie powrócił już do końca ścigu). Lepszy deszcz i sprawna noga niż odwrotnie, pomyślałem i po chwili powiało optymizmem.

[czytaj część pierwszą]


Część druga włoskiej opowieści


Śniadanie mistrzów w doborowym towarzystwie, przygotowanie bidonów i innych odżywek, omówienie strategii, dopasowanie ciuchów do pogody (oraz ciała) i w drogę. Wprawdzie do sektorów startowych mamy raptem pięć kilometrów, ale deszczyk zasugerował, by na start udać się samochodami. Skwapliwie skorzystaliśmy z tej propozycji. Gdy doocieramy do Selva Val Gardena, na rogatkach stoją znaki zakazu oraz odświętnie ubrani przedstawiciele Arma dei Carabinieri. Nie zrażeni tym brakiem gościnności skręcamy kilka razy w prawo, siedem razy w lewo, potem dwie przecznice na wprost i... w podziemnym parkingu, tuż obok sektorów startowych, zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc. Jesteśmy oczywiście przeświadczeni, iż w wyścigu zajmiemy zgoła inne miejsca. Parking jest na tyle duży, że można się spokojnie rozgrzać nie wyjeżdżając na zewnątrz, gdzie wciąż siąpi… ale jakby coraz słabiej. Kwadrans do startu i pojawiają się dylematy… jakie ciuchy? Rzut monetą (obcą) rozwiązał ten problem. Rękawki, nogawki i cienka wiatrówka. Pięć minut przed startem wchodzimy do sektorów… pada, ale zaczyna się przejaśniać. Będzie dobrze.

sellaronda
Tak wyglądały trasy (większa rozdzielczość)


Sześciu z naszej dziesiątki wybrało długi dystans. Jestem w mniejszości, jadę 52km przy 2700 w pionie. 34 kilometry to single, 11 drogami szerszymi, a 7 asfaltami. Takie proporcje zwiastują dobrą zabawę.
Godzinę przed nami wystartowali zawodowcy. Jak się później okazało kilku zawodowców i cały tabun amatorów z licencjami (szczegóły poniżej). Gdy startowali, padało intensywniej. Znakiem tego, niebiosa lubią takich jak my, amatorów bez licencji.

08:30
Start.
Po dwustu metrach zaczyna się delikatny podjazd, po kolejnych stu zakręt w lewo i nachylenie robi się konkretne, wokół słychać trzask zmienianych przełożeń. Jeszcze kilka chwil jadę ze średniaka, mlaskacza kupiłem dzień wcześniej, więc go oszczędzam. Przy dolnej stacji kolejki na Passo Gardena pierwszy pit-stop… przebieralnia. Wielu przesadziło z ciuchami. Wprawdzie pada, ale temperatura jest idealna na ściganie. Nie zazdroszczę tym, którzy na taki ścig wybrali się z plecakami, do których da się upchnąć małą kuchenkę mikrofalową, paczkę mrożonych frytek oraz ze trzy opony na zapas. Powpychali tam jeszcze zimowe wersje ubrań i jadą. Z drugiej strony… twardziele. Z tymi kilogramami na plecach nie mają tak łatwo, jak ja.

sellaronda
Podjazd na Passo Gardena


Zrzucam na mlaskacza, środek z tyłu. Po kilku chwilach kręcę już jeden-jeden. Ten podjazd jechałem rok temu, na szczycie skończyła się przerzutka. Wiem, czego się spodziewać. Trudnością jest nie tylko nachylenie, ale i podłoże… żwirek, który dziś w promocji jest delikatnie rozmoczony deszczem. Nie jest to wymarzone podłoże, do podjazdów. Gdy tylko się da, jadę po trawie. Rozglądam się wokół. Większość to Włosi. Sprzęty wypasione niesamowicie, stylówa taka, że wyglądamy przy nich jak ubodzy krewni. Ale to koniec ich przewagi. W grupie, w której jadę... większość spaceruje. Co ciekawe, jadą zawodnicy, tak na oko, z kategori +40, a młodzież niekoniecznie. Cóż… myślę, pewnie nadrobią na zjazdach.
Docieramy na szczyt, pierwszy bufet, zatrzymuję się na chwilę, uzupełniam bidony, po żelkach Enervita (oficjalnego sponsora) pozostały tylko pudełka – ponoć byli tacy, którzy czerpali garściami, nie bacząc na innych… czyżby rodacy?
Szybko zdejmuję nogawki i wiatrówkę. Jestem trochę zły, że ją zabrałem, nie lubię balastu. Po wyścigu okazało się, że Darek był sprytniejszy. Swoją zdjął i rzucił przy trasie, wiedząc, że Wyra jedzie kilkanaście minut za nim i pozbiera. Wyra niestety nie skumał tej sztuczki. Wieczorem zeznał, że widział tę kurtkę, a nawet po niej przejechał. Zasugerowaliśmy, by sprawdził o której odjeżdżają pociągi do Polski. Przepraszał i bardzo prosił, by Go jednak zabrać. Obiecał także, że od teraz będzie zbierał na trasie wszystko, co pozostawimy. W obliczu takiej postawy okazaliśmy ludzkie uczucia, wracał z nami.

Po szybkim bufecie rozpoczyna się zjazd. Kilka łatwych zakrętów i wjeżdżamy na łąkę… szeroką, gładką, bez niespodzianek. Odpoczywam jadąc.
Włosi idą.
Nie mam pojęcia, dlaczego. Może tu nie można jeździć po trawnikach i mnie zdyskwalifikują? Ale nie… kilka osób jedzie. Patrzę na numery… flagi niemieckie, czeskie, francuskie.
Włosi idą.
Z łąki wjeżdżamy na dość szeroką ścieżkę z poprzecznymi, drewnianymi belkami. Którąś z kolei najechałem pod złym kątem. Szkot pojechał w lewo, ja w prawo. Pierwszy fikołek zaliczony, jest OK. Po chwili słyszę z tyłu ojczysty język. To Tadek i Krzysiu. Na ich oczach robię kolejnego fikołka, mniej spektakularnego. Jak się później okazało, skończyło się na tych dwóch. Koledzy mnie wyprzedzają. Trasa robi się szeroka i łatwa.

sellaronda
Początek pierwszego zjazdu


Włosi jadą.
Dojeżdżam Tadka, więcej się nie spotkamy. Po kilku minutach zjeżdżamy do Corvary. Deszcz definitywnie przestaje padać. Do końca ścigu już nie powróci.
Włosi nie jadą. Nawet nie idą. Dopadli jakieś publiczne ujęcie wody i… myją niespiesznie sprzęty. Nie żeby napędy, które może przy tej odrobinie błota i złym smarowaniu mogą im szwankować. Oni myją całe rowery.
Ja, z pewną dozą nieśmiałości i wstydu, postanawiam dalszą część trasy jechać na brudnym.
Dojeżdżam Krzysia, chwilę jedziemy razem. Na rozjeździe dystansów Krzysiu skręca – wybrał dystans 82 km i 4200m w pionie. Boję się o niego, są limity. Później okazuje się, że Krzysiu, jako jedyny z nas nie zmieścił się… zdjęli Go z trasy i przywieźli na metę autobusem. Szkoda :/

I tu kilka słów o organizacji. Była perfekcyjna pod każdym względem. Włącznie z trzema autobusami, czekającymi w oznaczonych miejscach. Przywożono nimi na metę zawodników, którzy się wycofywali lub nie mieścili w limitach. Oprawa, gadżety, bufety, pasta party – wszystko na najwyższym poziomie.

sellaronda
Na trasie nie pyliło


Zaczyna się kolejny podjazd, na Passo Campolongo, podłoże jeszcze trochę mokre po porannych opadach, więc… Włosi idą.
Biorąc pod uwagę powyższe, pnę się w klasyfikacji dość konkretnie. Odrobina statystyki:

pozycje na międzyczasach
- - - - - - - - - - - - kategoria - - - - generalka

Dantercepies- - - - - - 230 - - - - - - - - 353
Campolongo - - - - - - 212 - - - - - - - - 336
Pordoi - - - - - - - - - - 184 - - - - - - - - 288
Sella - - - - - - - - - - - 166 - - - - - - - - 262
finish - - - - - - - - - 166/284 - - - - - 260/430

Podjazd taki sobie, da się odpocząć. Coraz mniej Włochów idzie, wynika z tego, że z grupy piechurów awansowałem do tych, którzy lubią jeździć na rowerze. W sumie to dobrze, łapię jakąś grupkę, jedziemy kilka kilometrów razem, tempo rośnie. Po chwili… co ja pacze? Kilku Włochów odłącza się od grupki i staje w kolejce.
W środku lasu.
Kolejka jest do strumyka.
Włosi myją swoje rowery.
W grupie zostaje nas pięciu. Dwóch Czechów, Niemiec, Szwajcar i ja. Nie myjemy rowerów, trochę wstyd na brudnych, ale nadrabiamy dobrym samopoczuciem.

sellaronda
Tomuś, co nam się udał, dociera do mety


W tym składzie docieramy do bufetu. Tutaj bogato. Bułki, owoce, batony i żele Enervita. Przyswajam pół bułki i jednego żelka, popijam colą, myję zabłocone okulary i ruszam. Przejazd przez Arabbę, czyli początek podjazdu na Passo Pordoi, najwyższy punkt na moim dystansie – 2239 mnpm. Początek asfaltem, zawodnicy jadą grupkami, wyprzedzam dość dużo takich grupek. Po kilkunastu minutach, bardziej czuję niż widzę, szczyt spowity gęstą mgłą. Czyżby ten podjazd poszedł mi tak łatwo Nie. Trasa skręca w teren, początkowo szeroki szuter z konkretnym nachyleniem, jakoś sobie radzę.
Włosi idą.

sellaronda
Darek, lżejszy o kurtkę, wykręcił całkiem przyzwoity czaas


Z lewej dojeżdżają zawodnicy z długiego dystansu. Jak widać na mapie, kilka razy rozstawaliśmy się, by po jakimś czasie się spotykać. Na każdym takim rozjeździe i zjeździe stoi obsługa – gdy dystanse się ponownie spotykają, to bezwzględnie pierwszeństwo mają zawodnicy z długiego dystansu.

Po kilku kilometrach zaczyna się to, co zawsze wysysa ze mnie wszystkie siły. Wąziutki, trawersujący singiel, z przepaściami, które miejscami budzą respekt. Koncentracja na maksa powoduje utratę sił. Wreszcie widać koniec tego odcinka i szczyt, wywołuje to uśmiech na mym licu, wiem z opowieści, że drugiego takiego odcinka już nie będzie.
Na Passo Pordoi bufet. Spotykam tam Śledzia, który mówi, że bardzo się spieszy. Czule się pożegnaliśmy i tyle Go widziałem. Spokojnie uzupełniłem braki spowodowane wspomnianym singlem, Śledzia i tak nie dojdę, On zdecydowanie lepiej zjeżdża, a przed nami najdłuższy i chyba najtrudniejszy zjazd.
Włosi robią sobie zdjęcia, w różnych konfiguracjach… pojedynczo, grupowo, z właśnie poznanymi zawodnikami, wymieniają się numerami telefonów, adresami poczty emaliowanej. Generalnie, nie napinają się, raczej dobrze się bawią.

sellaronda
Tomek walczył do końca i z honorem, niczym rycerz


Jadę. Zjazd z tej przełęczy znam. Rok temu, dzień po ścigu, podczas Bike Day, zjechaliśmy ten odcinek. Tym razem okazał się trudniejszy. Rok temu nie zjechałem dwóch fragmentów, teraz butowałem w czterech i zdecydowanie dłuższe kawałki. Mógłbym się tłumaczyć rozjeżdżonym błotem, ale tak naprawdę, to najzwyklejszy brak umiejętności jest powodem. Choć w porównaniu z Włochami…
Znakomita większość Włochów idzie cały odcinek.
Nie wszyscy jednak, honoru gospodarzy broni czteroosobowa grupa zjazdowców – pełne kaski, ochraniacze, sprzęty bardziej zjazdowe niż MTB. Poszli w dół pełnym ogniem, bez klamek. Szacun.

Dojeżdżam do ostatniego rozjazdu dystansów. Załącza się opcja „meta” – kręci mi się dobrze, zero skurczy, poziom zmęczenia akceptowalny, na dobre wychodzi słońce, wciąż wyprzedzam.

Początek podjazdu na ostatnią przełęcz – Passo Sella, dochodzę chłopaków, którzy tak pięknie zjeżdżali. Nie dziwota, ich sprzęty ważą pewnie tyle, co mój plus 1/3 mnie. Ten podjazd okazuje się moim Neverending Story.
Włosi… no wiadomo, co robią.

W pewnej chwili nachylenie staje się znaczne, ale krótkie. Oceniam, że da się wjechać. Wskazówka pulsometru wychyla się powyżej 180, końcówka podjazdu na stojaka… i słyszę szybki oddech za sobą. W takiej kolejności dojeżdżamy do wypłaszczenia i zrównujemy się.
Włoch!
Na oko, moje pokolenie. Uspakajamy oddechy i po chwili zaczyna mi coś opowiadać. W jego ojczystym języku, ma się rozumieć. Kilka razy usiłowałem mu przerwać, by powiedzieć, że nie rozumiem, ale nie udawało się. Sympatyczny był i całkiem przyjemnie brzmiała jego opowieść, aczkolwiek mogłem się tylko domyślać, że opowiada o żonie, kochance, dzieciach, pracy, samochodach oraz piłce nożnej. W końcu musiał zaczerpnąć powietrza, szybko rzekłem, że non capisco i że Polacco. Rzekł, że to nie problem i dokończył opowieść. W tym czasie dojechaliśmy innego zawodnika, któremu „mój Włoch” opowiedział swą historię od początku.

sellaronda
...jeszcze tylko pozdrowienia dla fotografa i meta


Dalej jadę sam.
Uśmiechając się na wspomnienie powyższego, dojeżdżam do Passo Sella. Ostatni bufet, napełniam bidony i… zaczynają się bajeczne zjazdy. Ostatnie dziesięć kilometrów, to pełna radocha. Jeszcze tylko pozdrowienia dla fotografa i zadowolony na maksa, dojeżdżam do mety. Rachunki z Sellą zostały wyrównane.

bike day
Bike Day robi wrażenie

Dzień po wyścigu odbywa się Bike Day – od 8:30 do 15:30 zamykane są dla ruchu kołowego drogi na przełęcze i w tempie etapu pokoju jadą tysiące rowerzystów. W ubiegłym roku szacowano, że było ich 14 tysięcy, w tym rekord ponoć został pobity.
Na Bike Day pojechali Michał i Darek, reszta załogi postanowiła zorganizować sobie Pool Day.

jacek sufin
Aktywna regeneracja, czyli Pool Day


W poniedziałek, wczesnym wieczorem, zameldowaliśmy się na Śląsku. Z tarczą.

Kilka słów refleksji.
Organizacja, jak już wspomniałem, znakomita. Trasa w sam raz. Nie była łatwa, aczkolwiek Karpacz, który odbywał się w tym samym czasie, był z pewnością trudniejszy i bardziej wysysający siły.

Włosi. To chyba temat na osobne story.
Może te ich spacery, to z powodu odrobiny błota. Może nie są przyzwyczajeni, ale niejakie zdziwienie budziło we mnie to, że idą pod górę i na dół, w miejscach, gdzie taki turysta jak ja, jedzie. Oczywiście czołówka jechała i to znakomicie jechała, ale środek stawki… może trzeba im rozdać vouchery na Wielką Raczę i z powrotem lub na całe Trophy?

Włosi z licencjami, czyli farbowani zawodowcy.
Wojtek i Michał jechali długi dystans, wieczorem sprawdzaliśmy wyniki i okazało się, że objechali kilka setek Włochów z licencjami.

Miejsca, jakie zajęliśmy, okazały się całkiem niezłe (po szczegóły zapraszam do działu wyniki). Wyniki oczywiście są ważne, ale czy najważniejsze? Spędziliśmy we Włoszech prawie tydzień, zacieśniliśmy więzy, a nawet zawiązały się zupełnie nowe, w pewnym sensie zaskakujące, przyjaźnie.

Minimalna ilość śmieci na trasie oraz tylko jeden bufet, na którym brakło darmowych żeli i batonów Enervita, może świadczyć o tym, że startowało niewielu rodaków.

Być może wrócimy tu za rok – Krzysiu ma nie wyrównane rachunki. A może pojedziemy w inne rejony świata. Ponoć w Mongolii jest całkiem fajny wyścig.


Zapraszam do galerii zdjęć z włoskiej wyprawy.

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.